Nasze prace literackie
„Opowieść o Tobie”
„To
jest opowieść o tobie” napisał autor, a ty poczułeś przemożną chęć podarcia
tej kartki, jednocześnie wykiełkowało w
tobie ziarno dogłębnej radości i spełnienia, bo choć boisz się, że ten autor,
kimkolwiek by nie był, wyjawi to co nie powinno być wyjawione, to jednak zawsze
chciałeś by napisano o tobie powieść, albo chociaż nowelkę. Bądźmy szczerzy,
niewielu jest ludzi równych tobie.
Twoje imię jest nieistotne. W tym kraju
i poza jego granicami żyje co najmniej dziesięć osób z którymi je
dzielisz. Od dłuższego czasu nie jesteś
w stanie skontaktować się z rodziną więc i nazwisko straciło swój pierwotny
sens stając się tylko bezcelową etykietką, obcym dźwiękiem.
Twoja płeć? Czy jesteś mężczyzną czy
może kobietą lubiącą używać męskiej formy czasownika? A przecież nie można wykluczyć, że odrzuciłeś
ludzkość, przestałeś identyfikować się z tym pożałowania godnym gatunkiem
hominidów. Przynależność rasowa, etniczna, religijna – jeszcze niedawno
odpowiedziałbyś na te pytania bez zastanowienia. Teraz próbujesz desperacko coś
sobie przypomnieć, ale wiesz tylko jedno „Babcia Kasia była ze Śląska”.
Nie wybijasz się w niczym ponad średnia
krajową, w niczym, naprawdę w niczym, co może być nieco dziwne, jeśli się nad
tym zastanowić. Czytasz dwie książki rocznie, jak statystyczny obywatel Polski,
choć trzeba ci przyznać, że masz dobry gust i wybierasz świetne pozycje.
Mieszkasz w samym centrum miasta, masz wszędzie blisko. Jesteś dobrym sąsiadem
i dobrym człowiekiem, ale nie znosisz tych hałaśliwych studentów z góry.
Mimo iż twoje życie jest spokojne,
spełnione to od czasu do czasu odczuwasz głęboki ból istnienia. W te dziwne, koszmarne dni pamiętasz, że
kiedyś tu nie mieszkałeś. Twój dom jest gdzie indziej. Nie jest to miłe
miejsce. Byłeś tam zwykłym nauczycielem stażystą. Uczyłeś koszmarne dzieci
czując obrzydzenie do nich i do siebie samego, powtarzałeś bezmyślnie
przestarzałe wiadomości z podręczników.
Twoi przyjaciele uważali cię za sympatyczną osobę, bo zawsze pamiętałeś
o ich urodzinach i dostawali od ciebie piękne prezenty. Rodzice byli
rozczarowani tobą i twoją mało spektakularną karierą ale dość dobrze to
ukrywali.
Pewnego dnia szedłeś do szkoły i modliłeś się w duchu żeby już był
piątek, nagle miałeś wizję. Wolałbyś żeby o tym nie wspominać, uważasz to za
trochę żenujący szczegół ze swojego życia. Dobrze wychowani ludzie nie miewają
wizji. Ujrzałeś czarną gwiazdę świecąca nieziemskim blaskiem. Była odległa i
obca. Nagle zaczęła spadać ku ziemi. Nie lubisz tego wspomnienia, wolisz o nim
nie myśleć.
Tego dnia nie poszedłeś do szkoły. Wróciłeś do domu,
odpaliłeś samochód i przyjechałeś tutaj. Nikt cię nie szukał. Próbowałeś do
nich napisać, zadzwonić, zatelegrafować, nagrać się na pocztę głosową,
porozmawiać na Skype, jednak nikt nigdy nie odpowiedział, a może nie byłeś
wytrwały, nie chciałeś być wytrwały.
Teraz gdy znalazłeś kompletną i
nieskończoną wolność, boisz się. Przeraża cię brak konsekwencji twoich
działań. Bezcelowa wolność jest
przerażająca i dziwnie podobna do… nudy. Wolałbyś chyba znów być więźniem
niespełnionych pragnień. Przynajmniej rozumiałeś swoją sytuację i mogłeś
udawać, że jesteś taki sam jak inni.
Masz nową pracę, chociaż ludziom mówisz, że jesteś
mechanikiem. Codziennie o dwunastej do twoich drzwi puka kobieta o miłych
rysach twarzy lub niski mężczyzna w czarnym płaszczu. Posyłają ci uśmiech.
Uśmiechasz się szerzej, by nie wydać się nieuprzejmym. Ale ona lub on uśmiecha
się jeszcze szerzej tak, że czujesz się nieswojo. Ludzie nie powinni być w
stanie uśmiechać się tak szeroko.
Proszą cię o podwiezienie do lasu.
Zgadzasz się i jedziesz tam z nimi. Później wysiadaciei pomagasz im przenieść
kilka głazów do bagażnika, które zawsze się tam pojawiają, zawsze inne. W
drodze powrotnej nie rozmawiacie.
Mężczyzna lubi nucić stare piosenki,
kobieta zwykle ci się przypatruje.
Wygląda na miłą ale i tak tego nie lubisz. Później biorą ze sobą głazy i
odchodzą.
Pewnego szczególnego dnia, to był jeden z tych dni, gdy
czujesz się tak samo jak wtedy, gdy byłeś słabo opłacanym nauczycielem,
poczułeś bunt i schowałeś jeden maleńki kamień do kieszeni.
Mężczyzna, który wtedy z tobą jechał
nie zauważył i gwizdał „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” a ty zacząłeś
śpiewać. Uśmiechnął się do ciebie ale inaczej niż przy powitaniu. Poczułeś
wyrzuty sumienia, ale nie zdradziłeś się.
Wróciliście do domu a on już odchodzi. Gdy poły jego
czarnego płaszcza zniknęły z pola widzenia otworzyłeś drzwi do domu i dopiero
wtedy poczułeś jak zdenerwowany byłeś przez cały dzień. Patrzyłeś na kamień,
wąchałeś go, gładziłeś. W końcu odłożyłeś na stół. Nic nie wyczułeś i nie usłyszałeś. Tylko twój
pot i oddech.
Wszedłeś do cukierni.
Zadzwonił dzwoneczek przywieszony do drzwi. Lubisz ten dźwięk.
- Ładny dziś dzień, panie majster.
Jadłeś
kremówkę niespiesznie, myśląc cały czas o kamieniu. Popiłeś kęs ciasta
sokiem jabłkowym, gdy nagle zauważyłeś dobrze ci znaną kobietę machającą przez
okno. Uśmiechała się szeroko, naprawdę szeroko. Jej twarz wyglądała jeszcze
ładniej niż zwykle, miała na sobie letnia różową sukienkę.
Czujesz, że
oblewa cię zimny pot. Ręce ci się trzęsą.
- Na zewnątrz jest moja siostra, która złamała serce matce.
Czy mógłbym wyjść tylnym wejściem? - spytałeś
cukiernika, wiedząc, że ten poczciwy człowiek ci nie odmówi.
To jest twoja historia. Na stole nie znalazłeś kamienia. Był
tam jednak list. Teraz jesteś w domu i przeglądasz dwie kartki A4 zapisane
czcionkę Times New Roman. Doszedłeś do tego momentu ale to nie koniec tekstu.
Nie chcesz spojrzeć niżej ale musisz.
Słyszysz pukanie. Serce bije ci mocno.
Zostawiłeś kartki, walka jest
bezsensowna. Chcesz odejść z godnością. Na blacie leży gazeta, przeglądasz ją
bezmyślnie. Kroki są coraz bliżej.
Mężczyzna w płaszczu podchodzi. Jego twarz jest znajoma ale
nie popatrzysz na nią, nie jesteś jak
Orfeusz. Wołał cię. Słyszysz pusty dźwięk.
Uśmiechasz się. Maniery są ważne. Podajesz kartki swej
Eurydyce.
„Kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równy samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie s
kamiennym sensem ”* (*Zbigniew Herbert)
Czy młode
pokolenia powinny czytać książki o tematyce
wojennej?
Moim zdaniem każde młode pokolenie powinno czytać
książki o tematyce wojennej. Uważam,
że książki takie, to ważna
i potrzebna lekcja historii.
Każdy Polak, który chociaż
trochę czuje się odpowiedzialny za swoją
Ojczyznę, nie powinien pominąć
lektury o tej tematyce. Wiele książek o tematyce wojennej skupia się
na codziennym życiu w czasie wojny. Zwraca uwagę
na osoby, które nie bały się stanąć w obronie własnego
kraju, a nawet oddać za niego życie.
Pomimo tego, że w takiej lekturze nie znajdziemy pięknych,
rozbudowanych zdań, dostaniemy niezapomnianą
lekcję historii, która pokaże
nam, dlaczego powinniśmy być dumni z naszej Ojczyzny.
Moim zdaniem ważne jest również
to, aby w lekturze znaleźć bohatera godnego naśladowania.
W dziełach z tego okresu nie będzie
to trudne. Opisywani są w nich ludzie, którzy zasługują
na miano bohatera.
Bez trudu można stwierdzić,
że książki o tematyce wojennej są
książkami trudnymi, co może
odstraszyć młode osoby. Myślę
jednak, że ktokolwiek sięgnie po taką
lekturę, nie będzie żałował.
Po dłuższym zastanowieniu się
i przeanalizowaniu wszystkich argumentów mogę jeszcze raz stwierdzić,
że młode pokolenia powinny czytać
książki o tematyce wojennej.
Tonące
galery
W
życiu każdej istoty ludzkiej jest taka
chwila, w której dochodzi do jednego i od tysięcy lat niezmiennego
wniosku: „Życie jest do bani.” Różnie te słowa zapisano, używając mnie i bardziej
wulgarnych zamienników. Nihil novisub sole (nic nowego pod słońcem).
Był
to niezwykle ciepły dzień jak na wrzesień, ale w końcu to początek września.
Dwudziestoczteroletni student wracał do swej klitki, przez jakiegoś szydercę
nazwanej „przytulną kwaterą w spokojnej części miasta”, przeżywając
niesprawiedliwość, która go spotkała. Od lat był przyzwyczajony do codziennego,
spowszedniałego jej rodzaju, cichutkiego chichotu losu po upokarzającym
potknięciu czy zgubieniu portfela z dwiema pięciozłotówkami. Tym razem jednak było inaczej. Uczucie to
przenikało do głębi jego jestestwa.
Na
jego twarzy malował się wyraz ogólnej niechęci do wrogiego świata, cechujący
jakże wielu jego rówieśników. Mimo to nie sprawiał wrażenia ani osoby groźnej
ani odpychającej. Średniego wzrostu, dwa
kilo niedowagi, o twarzy interesująco bladej mimo skwarnej pogody, było
w nim coś kruchego i delikatnego. Nawet
gdyby przyczaił się pod blokiem o północy nie wyglądałby na
potencjalnego napastnika. Teraz szedł
chodnikiem, grzecznie usuwając się z drogi rodzicom wleczącym swoje pociechy w
wózkach.
W
końcu usiadł na ławce w cieniu, obok fontanny. Burza malowniczo potarganych
czarnych włosów i duże błękitne oczy , obecnie pełne czarnej rozpaczy, zarobiły
mu kilka współczujących spojrzeń u staruszek siedzących w pobliżu. („Wygląda
jak młody Seweryn Krajewski.” stwierdziła jedna. „Za chudy biedaczyna.” odparła
druga. „Ładne dziecko, ale w porównaniu z moim Piotrusiem to żadna partia”
osądziła trzecia.) Ale o tym sza! Nasz bohater jest wystarczająco
nieszczęśliwy.
Nie
zorientował się jeszcze, że z zacienionej bocznej alejki przyglądają się mu
bystre, błyszczące czarne oczy. Kobiety jednak już się spostrzegły, nieufnie
obrzuciły wzrokiem mężczyznę w fioletowej koszuli, zabrały swoje robótki i
odeszły.
***
11
września w wyniku nieszczęśliwego wypadku w sekretariacie straciłem moje
stypendialne pieniądze na najbliższe pół
roku. Zapewniono mnie, że się znajdą i wszystko będzie dobrze, znajdę w trymiga
jakąś pracę na boku i dożyję do zimy,
nie kwapiąc się o tłumaczenie co dokładnie się stało. Nie wytłumaczono
mi też jak mam pogodzić moją przyszłą karierę barmana z pracą w laboratorium
prof. Wiednickiego, do tej pory gwarantującej mi stypendium, które
najprawdopodobniej stracę jeśli z niej zrezygnuję. Kafka skakałby ze szczęścia,
gdyby usłyszał o mojej sytuacji.
Po
pierwszym wybuchu wściekłości czułem już tylko zniechęcenie. Powrót do
wynajmowanych za straszne pieniądze dziesięciu metrów kwadratowych,
znajdujących się na drugiej stronie miasta, pachnącego rozgrzanym asfaltem, nie
był moim priorytetem. Udałem się więc do najbliższego parkui zacząłem rozważać
bezsens mojego istnienia.
Zajęło
mi to więcej czasu niż przypuszczałem.
Gdy w końcu ochłonąłem, zaczynało się już zmierzchać. W parku nie był nikogo
prócz mnie i pary małolatów kierującej się do wyjścia. Tak przynajmniej mi się wydawało.
Spomiędzy
krzewów głogu, wyszedł do mnie wysoki mężczyzna w średnim wieku. Nosił
przepięknie skrojony granatowy garnitur. Pomyślałem, że jest tuż po
czterdziestce, widząc jego pociągłe rysy twarzy i ciemne włosy przycięte na
staroświecką modłę z przedziałkiem z boku. Trudno było to orzec w świetle lamp,
ale uznałem, że ma ciemne oczy. Emanował
od niego spokój i coś jeszcze, coś pierwotnego czego nie mogłem określić, ale
niektóre pytania lepiej pozostawić bez odpowiedzi
-
Jestem wróżbitą - powiedział, tonem niczego nie tłumaczącym i przed nikim się
nie usprawiedliwiając.
Słowo
to przywołało wiele nieprzyjemnych skojarzeń. Narodziłem się jako racjonalista
i planowałem nim pozostać do kresu mych dni - nie wierzyłem w duchy, czarne
koty i rozsypaną sól. Rzadko też pytałem innych o radę, polegając z zasady na
własnym osądzie. Ale gdzie mnie to
zaprowadziło? Ten dzień był dowodem, że czasami nawet nad najlepszym planem
zawisnąć może fatum niszcząc całą nadzieję na szczęśliwe życie.
Jego
aura miała niezwykłą perswazyjną siłę. Podchodząc do sprawy logicznie,
doszedłem do konkluzji iż ktoś o takiej aurze, nie może być oszustem.
-
A więc, mój chłopcze, czego chcesz się dowiedzieć? – zapytał spokojnie. Jego
głos był głęboki, zdecydowanie akcentował wszystkie głoski, co tylko polepszyło
moją opinię co do jego umiejętności.
-
Chciałbym… Nie wiem od czego zacząć – zacząłem niezręcznie.
Uśmiechnął
się tylko widząc moje zakłopotanie.
-
Podaj mi swoją dłoń – jego głos był stanowczy lecz uprzejmy.
Zrobiłem
to czując się jak uczniak złapany na
pisaniu ściągi. Wciąż nie byłem pewny jak się zachowywać właściwie w
towarzystwie tego jegomościa.
-
Widzę, że masz wielki talent i wspaniały intelekt.
Mój
szacunek do niego wzrastał cały czas. Poznanie się na charakterze osoby po
zaledwie trzech minutach znajomości wymaga prawdziwej maestrii i doświadczenia.
-
Przeważnie nie jesteś jednak doceniany. Ludzie nie dostrzegają cię. Zaczynasz
być tym zmęczony i tracisz motywację. Ocean twego losu jest niespokojny przed
nadejściem sztormu. Mewy krzyczą przenikliwie, syreny kuszą żeglarzy a ich
statki osiadają na mieliźnie. Galery tracą załadunek, porty zostały opanowane
przez obce floty. Jesteś Odysem lecz nie możesz wrócić do swej Itaki, jej już
nie ma. Twa przyszłość tonie w morskich odmętach.
Z
przerażeniem i fascynacją słuchałem jego słów.
-
Pan to wszystko odczytał z mojej dłoni? – spytałem nieśmiało.
-
Czy naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał łagodnie, rozbawienie malowało się w
jego czarnych oczach.
-
Czy pan wie kiedy dokładnie to wszystko się wydarzy? Można to jakoś odwrócić?
-
I to są dobre pytania – poklepał mnie lekko po policzku. - Nie chcę wypowiadać
się na temat odległej przyszłości, gdyż jest ona delikatna i nie warto z nią
eksperymentować. Moja rada dla ciebie jest prosta. Carpe diem (chwytaj dzień),
mój drogi. Carpe diem, póki jeszcze możesz.
***
Tego
wieczoru Adam nie wrócił do domu.
Zamiast
tego pojawił się w barze. Oczywiście nie był to lokal, w którym mogłoby się
dziać coś niestosownego. Jeszcze się tak nisko nie stoczył.
W
rogu sali pląsały dwie pary radośnie ignorując rytm piosenki. Na środku
tymczasem tańczyła młoda, co najwyżej dwudziestoletnia dziewczyna. Stanowiła
niezwykle absorbujące zjawisko. Miała w sobie młodość i witalność, którą
zapewne starci już niedługo, w pierwszej pracy z pierwszym dzieckiem. Póki co
jednak było w niej coś magnetycznego mimo pospolitych rysów twarzy.
Przypatrzmy
się jednak temu kto siedzi przy jednym ze stoików. Nasz student dziwnie się
czuł w tym miejscu, które z braku doświadczania, postrzegał jako świątynię
rozpusty i młodości. W swojej białej koszuli i czarnych spodniach, bardziej niż
kiedykolwiek przypominał zagubionego prymusa, który urwał się ze szkolnej
akademii. Sączył napój z minimalną ilością alkoholu i przypatrywał się innym.
Powstawszy
pod wpływem impulsu, podszedł do samotnej dziewczyny. Pierwsze co zwróciło jego
uwagę to ta rozkoszna asymetryczność. Jedno jej oko było położone o kilka
milimetrów wyżej od drugiego, to samo tyczyło się brwi. Przemknęło mu przez
myśl, iż ta urocza cecha może dotyczyć również innych części jej ciała. I
ruszyli razem w tan i nie sposób było nie patrzeć się na nich. Zniknęła gdzieś
jego niedzisiejszość i młodzieńcza nieporadność. Został zwykły chłopiec ze
zwykłą dziewczyną. Wirowały jej piękne nogi wraz z błękitną spódniczką. Jasne
długie włosy w świetle reflektorów zdawały się być białe. Zawrót i po elipsie falistej,
jeden obrót za drugim. Jasna głowa, czarna głowa. Biała koszula, czarny
sweterek. Czarne spodnie, białe podkolanówki. I obrót i co raz szybciej.
Piruet. Piruet. Piruet. Koniec piosenki, muzyka ucichła a oni lekko zdyszani
idą razem do stolika.
***
Tydzień
później ledwie pamięta ten przedziwny wieczór i poranek w obcym łóżku. Po
niebotycznie długich poszukiwaniach
jakimś cudem znalazł pracę niekolidującą z zajęciami. Powoli wszystko
wraca do normy. Inni studenci są okropni, zajęcia nudne, pracaw laboratorium
wyczerpująca a dziekanat przerażający jak nigdy dotąd.
Miesiąc
później stoją przed nim znajome kształtne łydki i błagalnie patrzą na niego
wodnistymi asymetrycznie ułożonymi oczyma. Jest zły na samego siebie, na życie,
na studia, na społeczeństwo i zarząd uczelni. Gdy później wybiera mebelki do
pokoju dziecinnego, kłócąc się o odcienie błękitu, nagle przypominają mu się
tonące galery i sztormy.
„W taki wieczór w kawiarni szumiącej
radośnie
Każesz dać bombę piwa albo lemoniady.
Ach, nie jest się poważnym w
siedemnastej wiośnie,
Tam, gdzie cień lip zielonych kryje
promenady”* (*Arthur Rimbaud)
Czy
pieniądze są najważniejszą sprawą człowieka?
Ilu
ludzi tyle racji – tak się mówi, a ja powiedziałabym: ilu ludzi tyle
priorytetów. Dla jednych mamona, to wyznacznik życia i luksusu, dla innych
jedynie dodatek. Jak nietrudno zauważyć, na postawione pytanie nie można
odpowiedzieć jednoznacznie.
Na co dzień spotykamy wiele osób, które
żyją w luksusie lub do niego dążą. Nie mają innych celów oprócz wzbogacania
się. Nie martwią się kolejnym dniem. Mogą zaspokoić niemal każdą swoją
zachciankę. Nie mają problemów na tle finansowym, przez co inni mogą im zazdrościć.
Grupą ludzi, którzy żyją na wysokim poziomie, są niektórzy
celebryci. Możemy ich oglądać w telewizji, Internecie czy gazetach. Są
powszechnie podziwiani i rozpoznawani. Mają wielkie majątki i często się nimi
chwalą. Dla nich pieniądze, to najważniejsza sprawa w życiu.
Kolejnym przykładem są biznesmeni, lekarze, prawnicy czy
geodeci. Ludzi ci pracują w zawodach dobrze płatnych, które umożliwiają im
życie w luksusie. Doszli do tego przez swoją ciężką pracę, samozaparcie i
wiedzę zdobywaną przez lata.
Niektóry jednak obrali ścieżkę krętactwa,
układów, znajomości i oszustw. Życie tych osób wydaje się o wiele bardziej
kolorowe niż życie „przeciętnego Kowalskiego”.
Ale, czy naprawdę jest tak różowo?
Wiele postaci z literatury pokazało nam, że pieniądze to nie
wszystko. Przykładami są: Judasz, Ebenezer Scrooge z „Opowieści wigilijnej”,
czy Midas z mitologii greckiej. Judasz przez chciwość, wydał na śmierć swojego
Przyjaciela i Mistrza. Otrzymał za to zapłatę, ale wraz z nią pojawiły się
wyrzuty sumienia tak silne, że życie zakończył samobójstwem. Scrooge dopiero po
swojej przemianie zobaczył, że pieniądze nie są drogą do szczęścia. Midas przez
swoją manię bogactwa wycierpiał wiele.
Nie tylko literatura pokazuje nam, że pieniądze to nie
wszystko. Wielu ludzi, którzy wpadli w
pułapkę wzbogacania się, gdy już doszli do celu, odkryli, że są całkowicie
samotni. Nie mają przy sobie prawdziwych przyjaciół, tylko osoby czatujące na
ich majątek. Nie umieją się cieszyć życiem i pięknem małych rzeczy.
Oczywiście nie można zapomnieć o tych, którzy niezależnie od
swojej sytuacji materialnej nie zaślepiają się żądzą pieniądza, lecz budują
swoje szczęście na relacjach z ludźmi. Potrafią się
dzielić i sprawia im to radość. Są pogodni i nie potrzebują ogromnego bogactwa
do spędzenia szczęśliwie życia.
Moim zdaniem nie są najważniejszą sprawą w życiu człowieka.
Po dokładnym przeanalizowaniu przykładów które podałam, uważam, że kierowanie
się w życiu wyłącznie pieniędzmi nie prowadzi do pełnego szczęścia. Są
ważniejsze priorytety, która mogą przynieść o wiele większe owoce. Każdy
kieruje swoim życiem jak chce. Ja nie będę kierowała się miłością do pieniądza.
Monika Kowalczyk
Roi de Rome (1811-1832)
Opracowała Julia
Po swych zwycięstwach roku 1809 pod
Wagramem i Austerlitz Napoleon znajdował się u szczytu sławy i postanowił
rozwieść się z dotychczasową małżonką Józefiną, jako iż nie mogła mieć dzieci a
stan ich małżeństwa był coraz gorszy. Biografowie i historycy nie są do końca
pewni jak ów rozwód wyglądał. Niektórzy piszą, że Napoleon głęboko tego żałował
i był rozczarowany zdradami żony, inni, że wprost przeciwnie; kiedy przestała
mu być potrzebna i się nią znudził pozbył się jej jak najprędzej. Z całą
pewnością pragnął on dziedzica, któremu mógłby przekazać swoje imperium. Ślub z
kobietą z ważnego królewskiego rodu potwierdziłby także jego status wśród
europejskiej arystokracji. Początkowo chciał poślubić Katarzynę Romanową, ale
jako że car Aleksander I, dawał wymijające odpowiedzi, Bonaparte sfrustrowany
zaczął rozważać propozycje austriackiego ambasadora księcia Schwarzenbergu i Metternicha.
Napoleon pozostał głuchy na ostrzeżenia, iż Maria Ludwika może obudzić złe
wspomnienia o ostatniej monarchini, Marii Antoninie (gdyż obie były
Austriaczkami, ponadto ostatnia królowa była ciotką przyszłej cesarzowej).
Marie Louise nie wiedziała nic o swym przyszłym małżeństwie aż do 7 lutego,
miesiąc przed ślubem.
Dziewiętnastoletnia Austriaczka była
przerażona pierwszym spotkaniem z starszą od niej o dwadzieścia jeden lat
„brutalną bestią”, którą przedstawiała propaganda jej kraju. Ślub kościelny
odbył się bez samego pana młodego ( w zastępstwie stawił się wuj Marii Louise
arcyksiążę Karol Habsburg). Na głowę Marii Ludwiki została złożona korona
wykonana na koronację Józefiny.
Gdy spotkała ona swojego męża w dwa
tygodnie później, miała oznajmić mu, że wygląda znacznie lepiej niż na
portretach. Jak zwykle nie licząc się z tradycją Bonaparte tego samego dnia
miał skonsumować małżeństwo, nie czekając na ceremonię w Paryżu. Następnego dnia Napoleon powiedział do
swojego towarzysza „Jeśli chcesz się ożenić, to tylko z Niemką. Są najlepszymi
żonami na świecie, dobre, naiwne i świeże jak róże.” Przez pewien czas listy
wymieniane między zainteresowanymi osobami, czyli Marią, Napoleonem, cesarzem Franciszkiem
i Klemensem Metternichem, ambasadorem Austrii, który był jednym z głównych
pomysłodawców tego ślubu, pełne były uprzejmości i wzajemnych pochwał. Metternich
pisał z satysfakcją o zakochanym Napoleonie
i szczęściu córki cesarza.
Marie Louise i Napoleon w Campiegne
|
Pewne jest jednak, że cały czas
najważniejsza w tym wszystkim była polityka (pokazują to choćby późniejsze losy
austriackiej arcyksiężniczki, która szybko pogodziła się ze stratą męża).
Papież zaakceptował ten ślub wiedząc, że zagrozi przyjaźni
francusko-rosyjskiej. Tak też się stało.
Maria Ludwika była posłuszną żoną.
Chociaż Bonaparte miał powiedzieć kiedyś, że poślubi tylko łono dla swojego
dziedzica to ich stosunki były dobre. Wspomniał też, że wolał ją od Józefiny.
Mimo to ich małżeństwo miało też swoje zgrzyty. Kilkakrotnie cesarz Francuzów
stwierdził, że była zbyt cicha i płochliwa mimo, że generalnie był zadowolony z
jej pobożności i prostoty. Ponadto wciąż utrzymywał zażyłe kontakty z Józefiną
i nazywał ja swoją najważniejszą przyjaciółką, co bolało Marię. Nie
interesowała się polityką ale wiadomo, że starała się jak najbardziej ocieplić
wizerunek jej ojca w oczach męża.
W końcu zaszła w ciążę. Napoleon był
niezmiernie szczęśliwy. W owym czasie nie doszło do większych komplikacji. Jak
pisała do ojca „Czuje się dobrze. Nie potrzebuję zbytniej pomocy i dbam o
siebie sama na tyle na ile pozwalają mi okropne zalecenia moich lekarzy”. Jednak poród młodej cesarzowej był bardzo
ciężki i w pewnej chwili chirurg Dubois, który przyjmował dziecko, zapytał
Napoleona, kogo ma ratować – kobietę czy dziecko. Napoleon powiedział: „Niech
pan myśli tylko o matce”. Noworodek był duży, co spowodowało komplikacje. O
ósmej rano 20 marca 1811, 101 strzałów armatnich obwieściło Paryżanom narodziny
następcy tronu.
Taki jest początek bohatera tej historii.
Urodził się, omal nie przyprawiając o śmierć arcyksiężniczki, był najbardziej
oczekiwanym dzieckiem w Europie. Słynny artysta zaprojektował mu kołyskę w
złocie i perłach, w kolebce dostał tytuł Króla Rzymu, pół świata oglądało go na
portretach i później pocztówkach jako noworodka na rękach ojca, niemowlę w
ramionach matki, małego chłopczyka, który zasnął w bibliotece z głową na
rodzicielskich kolanach. Do końca życia Napoleon II będzie wspominał i
idealizował te trzy lata spędzone wraz z rodzicami.
Ochrzczono go w czerwcu w Katedrze
Notre Dame w Paryżu. Karl Filip, książę
Schwarzenbergu i ambasador Austrii, tak opisał chrzest:
„(…)cały
ceremoniał był piękny i robił wrażenie. Gdy cesarz wziął dziecię z rąk jego
szlachetnej matki i uniósł je dwukrotnie by pokazać je zgromadzonej gawiedzi
[tym samym złamał tradycję, podobnie jak
na koronacji] ludzie zaczęli wiwatować i klaskać. Na zwykle beznamiętnej
twarzy monarchy widoczna była niezwykła satysfakcja jaką czerpał z tego
uroczystego momentu.”
Pierwszą edukację młody król Rzymu
otrzymał pod bacznym okiem guwernantki hrabiny de Montesquiou. Już od małego
uczono go sztuki wysławiania się. Wiadomo, że do jego pacierza dołączyła ona
słowa „Boże natchnij tatusia, tak by zaprowadził pokój dla Francji.” Jednak
Napoleon już szykował się do kolejnej wojny.
Jako długo wyczekiwany syn, mały Roi de
Rome był oczkiem w głowie swojego ojca. Cesarz spędzał wiele czasu na zabawie z
synkiem. Podczas oficjalnych
uroczystości, rewii czy też gali, dziecko zawsze towarzyszyło cesarzowi. Jego
obecność, nawet w formie symbolicznej, Bonaparte odbierał zawsze jako dobrą
wróżbę. Gdy w noc poprzedzającą bitwę pod Borodino do jego sztabu dostarczono
najnowszy portret małego króla, jak to chłopiec nazywał samego siebie, jego
ojciec odebrał to jako wróżbę zwycięstwa. Nakazał wystawić portret w centralnym
punkcie obozowiska, aby wszyscy generałowie, oficerowie i zwykli żołnierze
mogli go ujrzeć. Wydarzenie to opisał Tołstoj w „Wojnie i pokoju”. Po Paryżu
krążyły liczne anegdotki o przywiązaniu Bonapartego do jego Orlątka, jak go
później nazwano.
Był on zdecydowany by jego syn był jak
najlepiej przygotowany do objęcia tronu.
Ale gdy mały król miał zaledwie trzy lata Napoleon został pokonany w
bitwie narodów pod Lipskiem. Choć mógł zatrzymać swój tron, gdyby zgodził się
ograniczyć się tylko do Francji odmówił. Wszystko co posiadał zostało mu
odebrane. 6 kwietnia podpisał pamiętny akt abdykacji: “Chcecie pokoju? Cóż,
będziecie go mieli.”
Maria Ludwika wciąż cieszyła się
popularnością wśród poddanych, zdaniem niektórych historyków przy odrobinie
szczęścia mogła zostać królową regentką. Jak pisał książę Metternich, który
niejednokrotnie będzie pojawiać się w dalszej historii księcia Reichstadtu:
„Okazuje się że, cesarzowa ma bardzo silne poparcie, zwłaszcza wśród armii.
Żołnierze wydają się pragnąć przywrócenia dynastii napoleońskiej.”
O chłopca dopominały się różne strony.
Należy wspomnieć choćby o Lucjanie Bonaparte, który pozostawał w Londynie.
Jeszcze przed upadkiem swego słynnego krewnego poinformował Metternicha, że
jedni z najważniejszych ludzi Francji chcieli, by obalił Napoleona i wychował
jego syna na przyszłego króla. Jednakże Lucjan nie mógł odważyć się na taki
czyn bez aktywnego wsparcia Austrii, czego rzecz jasna ambasador odmówił.
Sadzono wtedy jeszcze, że arcyksiążę
Franciszek nie pozwoli na powrót Burbonów i zostawi tron dla swego wnuka co
Napoleon próbował wyperswadować przez swoich zwolenników. Franciszek odmówił
jednak jakiejkolwiek władzy rodzinie Bonaparte. W liście do Metternicha pisał,
że skoro jego córka została już odseparowana od męża to powinna wraz z
dzieckiem wrócić na rodzinny dwór.
Tymczasem Napoleon został zesłany na
Elbę, gdzie jak sam twierdził miał oddać się chemii, matematyce i innym naukom,
którymi pasjonował się w młodości. Jak powiedział „Nie będzie tu tak źle. Sto
razy bardziej wole żyć spokojnie na tej wyspie niż rządzić Francją dalece
słabszą, niż ta, którą stworzyłem.” Swojej obstawie oznajmił: „Skończyłem swoją
grę. Służcie Burbonom z takim samym oddaniem z jakim mi służyliście.” Nie należy jednak traktować owych słów zbyt
poważnie, w końcu wszyscy znamy dalszy ciąg tej historii. Żonie poradził w
liście powrót do ojca, na co była ona przygotowana i bez jego rady. Dopiero
później zorientował się, że mógł to rozegrać inaczej.
Powitanie powracającej do domu Marii
Ludwiki było entuzjastyczne. Ludzie z zaciekawieniem oglądali ją i słynne
dziecko. Szybko jednak zaczęła się krytyka. Mówiono, że się „zepsuła” i
„przestała być Austriaczką”. Była cesarzowa ubierała się zdaniem wiedeńczyków
zbyt teatralnie, jedzenie, które jadała było zbyt francuskie, a akcent zupełnie
nieniemiecki. Opowiadano, że wciąż opłakiwała utracony tron i męża. Gdy wybrała
się do sanatoryjnego miasteczka we Włoszech, towarzyszem jej został jednooki
Adam von Neipperg, oddelegowany tam zresztą przez Matternicha głównie po to,
aby ją obserwować. Prowadził ożywioną korespondencję z Franciszkiem i przyszłym
kanclerzem, opisywał szczegółowo działania Marii Ludwiki i jej stosunek do
Napoleona. Wtedy też Maria dostała kilka listów od Napoleona, w których prosił
o jej przybycie wraz z synem. Wiadomo, że nie wiedział on co dokładnie dzieje
się z byłą cesarzową, która układała sobie życie bez niego.
W kwietniu 1816 roku Maria Ludwika z
radością rozpoczęła rządy jako księżna Parmy, tym samym opuszczając syna. Jej
wielkim szambelanem, głównodowodzącym armii, ministrem spraw zagranicznych i
ministrem spraw wewnętrznych był właśnie Neipperg. Okazał się dobrym
politykiem, stanowczym, ale życzliwym, a jego rządy zapewniły mieszkańcom Parmy
dobrobyt, a księżnej popularność. W maju 1817 roku w swojej willi w Colorno
urodziła mu córkę, Albertynę, potem syna Wilhelma Alberta. Dzieci otrzymały tytuły
księcia i księżniczek Montenovo.
Wszystkie te zdarzenia toczyły się
jakoby obok życia byłego roi de Rome. Zapewne czuł się porzucony ale jako
kilkuletni chłopiec nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Jego matka prosiła ojca
w listach by zapewnił jej synowi „wikt i opierunek”, chciała by dał mu
jakikolwiek tytuł, który silniej połączyłby go z rodem Habsburgów. Biograf
sugeruje, że nawet ona zauważała intrygi Metternicha w stosunku do jej
syna. Gdy stało się to o co prosiła,
stwierdziła „Teraz wierzę, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy dla pokoju w
Europie i przyszłości mego dziecka.”
W lutym 1814 roku Napoleon napisał do
przyjaciela „Wolę by mojego syna uduszono niż wychowywano go na habsburską
modłę.” Nie mógł zdawać sobie sprawy, że
właśnie tak uczony będzie jego jedynak. Wymieniono mu wszystkie książki, tak by
nie nosiły pieczęci z napoleońskim orłem.
Stare zabawki odesłano wraz z ulubionymi francuskimi nianiami. Młodemu
Napoleonowi nie dano mówić po francusku
i starano się by zapomniał o swojej przeszłości. Pierwsze zadanie zostało
wykonane, choć pierwsze listy do matki pisane były po francusku, późniejsze
były niemieckie. W wieku dziewięciu lat musiał pisać wypracowania z rodzaju „Udowodnij
w kilku argumentach, że Napoleon Bonaparte zasłużył na swoją klęskę.” Nigdy nie
pozwolono mu się spotkać z nikim z bardzo licznej rodziny ze strony ojca, mimo
że stryjowie, kuzyni i kuzynki o to zabiegali. Jak zwykle bywa, miało to efekt
wręcz przeciwny, zwłaszcza że młodzieniec od najmłodszych lat pokazywał, że ma
charakter.
Wiele jest historii, pokazujących
buntującego się w wieku dziecięcym czy nastoletnim Napoleona drugiego, teraz
zwanego raczej Franzem. Dość często były to działania z rodzaju „Na złość mamie
(a w tym przypadku na złość guwernerom) odmrożę sobie uszy”. Zachowały się
listy i notatki nauczycieli: pisma do matki z prośbą o zgodę na karę cielesną
za niesłanie łóżka, narzekania, że książę nie chce się uczyć, ucieka z lekcji i
kompletnie nie wierzy we własne siły, skargi na nieposłuszeństwo, brak szacunku
dla krewnych, dworu i etykiety (za co zostawał o chlebie i wodzie), relacje z
długich dni, kiedy w apatii leżał w łóżku, odmawiał wstania i pozwalał sobie na
najczarniejsze myśli. A mimo to wszyscy
zgadzali się, że był zdolnym dzieckiem,
które jak chciało, to mogło prawie wszystko (co się okazało przez te parę
miesięcy dorosłości, jakie mu zostały, kiedy uczył się tego, co chciał, z
szaleńczym zapałem, sypiając po 2-3 godziny dziennie. Uwielbiał robić na złość,
głównie w rezultacie sobie: wychodzenie na zimno bez płaszcza (bo kazali
ubrać), jeżdżenie konno w ulewie (bo odradzali), zapalenie od czasu do czasu
cygara (bo niezdrowo i nie wypada) to repertuar zachowań powtarzających się w
listach i wspomnieniach ludzi go otaczających.
Żeby lepiej zrozumieć jego zachowanie
należy pamiętać w jakim był otoczeniu. Zamknięto go w złotej klateczce i
traktowano jak wieczne dziecko. Wyjechał z Wiednia ponoć tylko dwa razy: do
odległej o ok. 70 km Bratysławy i do odległego o niecałe 200 km Grazu. Przez
całe życie marzył o podróży do Italii, bo o Francji pewnie nawet nie śmiał
marzyć. Chciano go wychować dobrze i z troską ale na kogoś nowego: „koniecznym
jest, pisze twój nauczyciel do twojej matki, by wszelkie ślady twojej dawnej
egzystencji zostały całkowicie zniszczone”. Dopiero gdy skończył piętnaście lat
pozwolono mu dowiedzieć się czegoś więcej o ojcu. Dostał wręcz obsesji na jego
punkcie, był z niego dumny i chciał mu dorównać za wszelką cenę.
Był zamknięty w sobie. Jak pisali
współcześni, był mistrzem w ukrywaniu swoich uczuć i myśli przed rodziną i
nauczycielami. Żył w cieniu ojca i nie był pewny co sądzić o matce, która
dopiero po śmierci ojczyma napisała mu, że ponownie wyszła za mąż i ma dwójkę
innych dzieci. Młody książę jako żywe zagrożenie dla pokoju w Europie żył
właściwie w pełnej izolacji od świata, otoczony ludźmi, którzy go pewnie i
kochali, ale nie chcieli zrozumieć, jak dziadek, oraz takimi, którzy dość
otwarcie go nienawidzili, jak kanclerz Metternich. Otoczony był przez szpicli i
starannie dobranych ludzi z dworu jak wnuczki Franciszka.
W ogóle dobry był w podstępach i w
udawaniu, najwyraźniej: nawet współcześni mają problem z powiedzeniem, jaki był
naprawdę, jak to było z nim i przyjaciółmi, nim i kobietami, nim i cesarzem,
nim i ambicjami. Momentami ewidentnie depresyjny, momentami pełen energii,
szukający na oślep i za wszelką cenę swojego miejsca, pozbawiony ojca,
porzucony przez matkę, po swojemu kochany przez dziadka, usiłował zrobić to, co
wydawało się i było, tak naprawdę, niemożliwe: dorównać ojcu i kochać oboje
rodziców.
Jego śmierć była dość trywialna ale
dobrze oddawała jego charakter. Mimo, że od jakiegoś czasu czuł się gorzej
chciał wziąć udział w paradzie wojskowej. Padało, przeziębił się i po długich
męczarniach (z lubością opisanych przez biografa) zmarł. W ostatnich chwilach
życia miał mówić o ojcu i wyrzucać matce to, że obu ich zostawiła. Zdążyła
przyjechać kilka godzin po jego śmierci.
Pogrzebali go w końcu w trzech
miejscach, osobno ciało, serce i resztę narządów. Jak to bywa, kiedy umiera
ktoś młody, urodziwy i sławny, Europę zalała na moment fala przedstawień sceny
jego śmierci i scenek, w których ojciec przyjmuje go w niebie. Napisano o nim
sporo jak na postać tak mało znaczącą politycznie. Ale co tu dużo mówić, to
jedna z tych staroświeckich historii, które mają swój urok.
Najlepiej jego życie podsumowują słowa
jego dziadka, które wypowiedział gdy dowiedział się o śmierci podobno
ulubionego wnuka.
„Tak jest najlepiej dla nich obu [ojca i syna]. Dobrze, że
umarł. To było bardzo smutne życie.”
„Samotność jest zrządzeniem losu, czy też świadomym wyborem człowieka?”
Opracowała Monika
Większość
ludzi, kiedy słyszy słowo „samotność”, ma skojarzenia ze smutkiem, a nawet cierpieniem.
Osobiście uważam, że są różne rodzaje samotności i zależnie od tego, jakie jest
to odizolowanie: świadome czy zrządzone przez los, taki mam do tego stosunek.
W wielu tekstach
przedstawiony jest motyw samotności. W opowiadaniu Gustawa
Herlinga-Grudzińskiego pt. „Wieża” przedstawiono losy dwóch mężczyzn –
trędowatego Lebbrosa oraz nauczyciela z Turynu. Lebbros został skazany na
osamotnienie przez swoją chorobę. Nie czuje się z tym dobrze i tęskni za
ludźmi. Często na nich patrzy z zazdrością. Pomimo tego, że znajduje sobie
zajęcie, ciągle brakuje mu kontaktów międzyludzkich.
Uważam,
że taka samotność, na którą nie mamy wpływu, jest najgorsza i nie życzyłabym
jej nikomu.
Jest
też samotność, która z wierzchu wydaje się świadomym wyborem, lecz moim zdaniem
jest ona bardziej złożona. Przykładem takiej samotności jest Ebnezer Scrooge z „Opowieści wigilijnej”. Wydaje się, że sam zadecydował o
swoim odseparowaniu przez zachowanie i okropny stosunek do ludzi. Jednak
poznając jego twarde dzieciństwo, można by stwierdzić, że dużo osób poszłoby w
jego ślady. Czy więc nie był on po części skazany na samotność?
Na
swoim przykładzie mogę powiedzieć, że są ludzie, którzy mają wybór. Cokolwiek
by nie wybrali, to będzie ich decyzja, więc na nic nie są skazani. Ja wybrałam
drogę samotną wśród ludzi. Nie czuję się źle, ponieważ jest to samotność, z
której w każdej chwili mogę zrezygnować. Mogę powiedzieć, że moje odizolowanie
jest zupełnie różne od tego, które przedstawione jest w literaturze.
Moim
zdaniem człowiek ma wpływ na swoje życie i na to, czy jest samotny, czy
otoczony szczerymi ludźmi. Musze jednak zgodzić się z tym, że są sytuacje, na
które nie mamy wpływu i zostajemy sami pomimo, że wcale tego nie chcemy. Uważam
jednak, że patrząc ogólnie na całe życie, a nie na pojedyncze sytuacje,
samotność jest świadomym wyborem człowieka.
Komentarze
Prześlij komentarz