Nasze prace literackie

„Opowieść o Tobie”

To jest opowieść o tobie” napisał autor, a ty poczułeś przemożną chęć podarcia tej kartki, jednocześnie  wykiełkowało w tobie ziarno dogłębnej radości i spełnienia, bo choć boisz się, że ten autor, kimkolwiek by nie był, wyjawi to co nie powinno być wyjawione, to jednak zawsze chciałeś by napisano o tobie powieść, albo chociaż nowelkę. Bądźmy szczerzy, niewielu jest ludzi równych tobie.
Twoje imię jest nieistotne. W tym kraju i poza jego granicami żyje co najmniej dziesięć osób z którymi je dzielisz.  Od dłuższego czasu nie jesteś w stanie skontaktować się z rodziną więc i nazwisko straciło swój pierwotny sens stając się tylko bezcelową etykietką, obcym dźwiękiem.
Twoja płeć? Czy jesteś mężczyzną czy może kobietą lubiącą używać męskiej formy czasownika?  A przecież nie można wykluczyć, że odrzuciłeś ludzkość, przestałeś identyfikować się z tym pożałowania godnym gatunkiem hominidów. Przynależność rasowa, etniczna, religijna – jeszcze niedawno odpowiedziałbyś na te pytania bez zastanowienia. Teraz próbujesz desperacko coś sobie przypomnieć, ale wiesz tylko jedno „Babcia Kasia była ze Śląska”.
Nie wybijasz się w niczym ponad średnia krajową, w niczym, naprawdę w niczym, co może być nieco dziwne, jeśli się nad tym zastanowić. Czytasz dwie książki rocznie, jak statystyczny obywatel Polski, choć trzeba ci przyznać, że masz dobry gust i wybierasz świetne pozycje. Mieszkasz w samym centrum miasta, masz wszędzie blisko. Jesteś dobrym sąsiadem i dobrym człowiekiem, ale nie znosisz tych hałaśliwych studentów z góry.
Mimo iż twoje życie jest spokojne, spełnione to od czasu do czasu odczuwasz głęboki ból istnienia.   W te dziwne, koszmarne dni pamiętasz, że kiedyś tu nie mieszkałeś. Twój dom jest gdzie indziej. Nie jest to miłe miejsce. Byłeś tam zwykłym nauczycielem stażystą. Uczyłeś koszmarne dzieci czując obrzydzenie do nich i do siebie samego, powtarzałeś bezmyślnie przestarzałe wiadomości z podręczników.  Twoi przyjaciele uważali cię za sympatyczną osobę, bo zawsze pamiętałeś o ich urodzinach i dostawali od ciebie piękne prezenty. Rodzice byli rozczarowani tobą i twoją mało spektakularną karierą ale dość dobrze to ukrywali.
Pewnego dnia szedłeś  do szkoły i modliłeś się w duchu żeby już był piątek, nagle miałeś wizję. Wolałbyś żeby o tym nie wspominać, uważasz to za trochę żenujący szczegół ze swojego życia. Dobrze wychowani ludzie nie miewają wizji. Ujrzałeś czarną gwiazdę świecąca nieziemskim blaskiem. Była odległa i obca. Nagle zaczęła spadać ku ziemi. Nie lubisz tego wspomnienia, wolisz o nim nie myśleć.
Tego dnia nie poszedłeś do szkoły. Wróciłeś do domu, odpaliłeś samochód i przyjechałeś tutaj. Nikt cię nie szukał. Próbowałeś do nich napisać, zadzwonić, zatelegrafować, nagrać się na pocztę głosową, porozmawiać na Skype, jednak nikt nigdy nie odpowiedział, a może nie byłeś wytrwały,  nie chciałeś być wytrwały.
Teraz gdy znalazłeś kompletną i nieskończoną wolność, boisz się. Przeraża cię brak konsekwencji twoich działań.  Bezcelowa wolność jest przerażająca i dziwnie podobna do… nudy. Wolałbyś chyba znów być więźniem niespełnionych pragnień. Przynajmniej rozumiałeś swoją sytuację i mogłeś udawać, że jesteś taki sam jak inni.
Masz nową pracę, chociaż ludziom mówisz, że jesteś mechanikiem. Codziennie o dwunastej do twoich drzwi puka kobieta o miłych rysach twarzy lub niski mężczyzna w czarnym płaszczu. Posyłają ci uśmiech. Uśmiechasz się szerzej, by nie wydać się nieuprzejmym. Ale ona lub on uśmiecha się jeszcze szerzej tak, że czujesz się nieswojo. Ludzie nie powinni być w stanie uśmiechać się tak szeroko.
Proszą cię o podwiezienie do lasu. Zgadzasz się i jedziesz tam z nimi. Później wysiadaciei pomagasz im przenieść kilka głazów do bagażnika, które zawsze się tam pojawiają, zawsze inne. W drodze powrotnej nie rozmawiacie.  Mężczyzna lubi nucić stare piosenki,  kobieta zwykle ci się przypatruje.  Wygląda na miłą ale i tak tego nie lubisz. Później biorą ze sobą głazy i odchodzą.
Pewnego szczególnego dnia, to był jeden z tych dni, gdy czujesz się tak samo jak wtedy, gdy byłeś słabo opłacanym nauczycielem, poczułeś bunt i schowałeś jeden maleńki kamień do kieszeni.
Mężczyzna, który wtedy z tobą jechał nie zauważył i gwizdał „Wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” a ty zacząłeś śpiewać. Uśmiechnął się do ciebie ale inaczej niż przy powitaniu. Poczułeś wyrzuty sumienia, ale nie zdradziłeś się.
Wróciliście do domu a on już odchodzi. Gdy poły jego czarnego płaszcza zniknęły z pola widzenia otworzyłeś drzwi do domu i dopiero wtedy poczułeś jak zdenerwowany byłeś przez cały dzień. Patrzyłeś na kamień, wąchałeś go, gładziłeś. W końcu odłożyłeś na stół.  Nic nie wyczułeś i nie usłyszałeś. Tylko twój pot i oddech.
Wszedłeś  do cukierni. Zadzwonił dzwoneczek przywieszony do drzwi. Lubisz ten dźwięk.
- Ładny dziś dzień, panie majster.
Jadłeś  kremówkę niespiesznie, myśląc cały czas o kamieniu. Popiłeś kęs ciasta sokiem jabłkowym, gdy nagle zauważyłeś dobrze ci znaną kobietę machającą przez okno. Uśmiechała się szeroko, naprawdę szeroko. Jej twarz wyglądała jeszcze ładniej niż zwykle, miała na sobie letnia różową sukienkę.
            Czujesz, że oblewa cię zimny pot. Ręce ci się trzęsą.
- Na zewnątrz jest moja siostra, która złamała serce matce. Czy mógłbym wyjść tylnym wejściem? - spytałeś  cukiernika, wiedząc, że ten poczciwy człowiek ci nie odmówi.
To jest twoja historia. Na stole nie znalazłeś kamienia. Był tam jednak list. Teraz jesteś w domu i przeglądasz dwie kartki A4 zapisane czcionkę Times New Roman. Doszedłeś do tego momentu ale to nie koniec tekstu. Nie chcesz spojrzeć niżej ale musisz.
Słyszysz pukanie. Serce bije ci mocno.
Zostawiłeś kartki, walka jest bezsensowna. Chcesz odejść z godnością. Na blacie leży gazeta, przeglądasz ją bezmyślnie. Kroki są coraz bliżej.
Mężczyzna w płaszczu podchodzi. Jego twarz jest znajoma ale nie popatrzysz na  nią, nie jesteś jak Orfeusz. Wołał cię. Słyszysz pusty dźwięk.
Uśmiechasz się. Maniery są ważne. Podajesz kartki swej Eurydyce.
„Kamyk jest stworzeniem
doskonałym
równy samemu sobie
pilnujący swych granic
wypełniony dokładnie s
kamiennym sensem ”*  (*Zbigniew Herbert)                                      


Julia Darnia

Czy młode pokolenia powinny czytać książki o tematyce wojennej?

Moim zdaniem każde młode pokolenie powinno czytać książki o tematyce wojennej. Uważam, że książki takie, to ważna i potrzebna lekcja historii.
Każdy Polak, który chociaż trochę czuje się odpowiedzialny za swoją Ojczyznę, nie powinien pominąć lektury o tej tematyce. Wiele książek o tematyce wojennej skupia się na codziennym życiu w czasie wojny. Zwraca uwagę na osoby, które nie bały się stanąć w obronie własnego kraju, a nawet oddać za niego życie.
Pomimo tego, że w takiej lekturze nie znajdziemy pięknych, rozbudowanych zdań, dostaniemy niezapomnianą lekcję historii, która pokaże nam, dlaczego powinniśmy być dumni z naszej Ojczyzny.
Moim zdaniem ważne jest również to, aby w lekturze znaleźć bohatera godnego naśladowania. W dziełach z tego okresu nie będzie to trudne. Opisywani są w nich ludzie, którzy zasługują na miano bohatera.
Bez trudu można stwierdzić, że książki o tematyce wojennej są książkami trudnymi, co może odstraszyć młode osoby. Myślę jednak, że ktokolwiek  sięgnie po taką lekturę, nie będzie żałował.
Po dłuższym zastanowieniu się i przeanalizowaniu wszystkich argumentów mogę jeszcze raz stwierdzić, że młode pokolenia powinny czytać książki o tematyce wojennej.
Monika Kowalczyk

Tonące galery

W życiu każdej istoty ludzkiej jest taka  chwila, w której dochodzi do jednego i od tysięcy lat niezmiennego wniosku: „Życie jest do bani.” Różnie te słowa zapisano, używając mnie i bardziej wulgarnych zamienników. Nihil novisub sole (nic nowego pod słońcem).
Był to niezwykle ciepły dzień jak na wrzesień, ale w końcu to początek września. Dwudziestoczteroletni student wracał do swej klitki, przez jakiegoś szydercę nazwanej „przytulną kwaterą w spokojnej części miasta”, przeżywając niesprawiedliwość, która go spotkała. Od lat był przyzwyczajony do codziennego, spowszedniałego jej rodzaju, cichutkiego chichotu losu po upokarzającym potknięciu czy zgubieniu portfela z dwiema pięciozłotówkami.  Tym razem jednak było inaczej. Uczucie to przenikało do głębi jego jestestwa.
Na jego twarzy malował się wyraz ogólnej niechęci do wrogiego świata, cechujący jakże wielu jego rówieśników. Mimo to nie sprawiał wrażenia ani osoby groźnej ani odpychającej. Średniego wzrostu, dwa  kilo niedowagi, o twarzy interesująco bladej mimo skwarnej pogody, było w nim coś kruchego i delikatnego. Nawet  gdyby przyczaił się pod blokiem o północy nie wyglądałby na potencjalnego napastnika.  Teraz szedł chodnikiem, grzecznie usuwając się z drogi rodzicom wleczącym swoje pociechy w wózkach.
W końcu usiadł na ławce w cieniu, obok fontanny. Burza malowniczo potarganych czarnych włosów i duże błękitne oczy , obecnie pełne czarnej rozpaczy, zarobiły mu kilka współczujących spojrzeń u staruszek siedzących w pobliżu. („Wygląda jak młody Seweryn Krajewski.” stwierdziła jedna. „Za chudy biedaczyna.” odparła druga. „Ładne dziecko, ale w porównaniu z moim Piotrusiem to żadna partia” osądziła trzecia.) Ale o tym sza! Nasz bohater jest wystarczająco nieszczęśliwy.
Nie zorientował się jeszcze, że z zacienionej bocznej alejki przyglądają się mu bystre, błyszczące czarne oczy. Kobiety jednak już się spostrzegły, nieufnie obrzuciły wzrokiem mężczyznę w fioletowej koszuli, zabrały swoje robótki i odeszły.
***
11 września w wyniku nieszczęśliwego wypadku w sekretariacie straciłem moje stypendialne pieniądze  na najbliższe pół roku. Zapewniono mnie, że się znajdą i wszystko będzie dobrze, znajdę w trymiga jakąś pracę na boku i dożyję do zimy,  nie kwapiąc się o tłumaczenie co dokładnie się stało. Nie wytłumaczono mi też jak mam pogodzić moją przyszłą karierę barmana z pracą w laboratorium prof. Wiednickiego, do tej pory gwarantującej mi stypendium, które najprawdopodobniej stracę jeśli z niej zrezygnuję. Kafka skakałby ze szczęścia, gdyby  usłyszał o mojej sytuacji.
Po pierwszym wybuchu wściekłości czułem już tylko zniechęcenie. Powrót do wynajmowanych za straszne pieniądze dziesięciu metrów kwadratowych, znajdujących się na drugiej stronie miasta, pachnącego rozgrzanym asfaltem, nie był moim priorytetem. Udałem się więc do najbliższego parkui zacząłem rozważać bezsens mojego istnienia.
Zajęło  mi to więcej czasu niż przypuszczałem. Gdy w końcu ochłonąłem, zaczynało się już zmierzchać. W parku nie był nikogo prócz mnie i pary małolatów kierującej się do wyjścia.  Tak przynajmniej mi się wydawało.
Spomiędzy krzewów głogu, wyszedł do mnie wysoki mężczyzna w średnim wieku. Nosił przepięknie skrojony granatowy garnitur. Pomyślałem, że jest tuż po czterdziestce, widząc jego pociągłe rysy twarzy i ciemne włosy przycięte na staroświecką modłę z przedziałkiem z boku. Trudno było to orzec w świetle lamp, ale uznałem, że ma ciemne  oczy. Emanował od niego spokój i coś jeszcze, coś pierwotnego czego nie mogłem określić, ale niektóre pytania lepiej pozostawić bez odpowiedzi
- Jestem wróżbitą - powiedział, tonem niczego nie tłumaczącym i przed nikim się nie usprawiedliwiając.
Słowo to przywołało wiele nieprzyjemnych skojarzeń. Narodziłem się jako racjonalista i planowałem nim pozostać do kresu mych dni - nie wierzyłem w duchy, czarne koty i rozsypaną sól. Rzadko też pytałem innych o radę, polegając z zasady na własnym osądzie.   Ale gdzie mnie to zaprowadziło? Ten dzień był dowodem, że czasami nawet nad najlepszym planem zawisnąć może fatum niszcząc całą nadzieję na szczęśliwe życie.
Jego aura miała niezwykłą perswazyjną siłę. Podchodząc do sprawy logicznie, doszedłem do konkluzji iż ktoś o takiej aurze, nie może być oszustem.
- A więc, mój chłopcze, czego chcesz się dowiedzieć? – zapytał spokojnie. Jego głos był głęboki, zdecydowanie akcentował wszystkie głoski, co tylko polepszyło moją opinię co do jego umiejętności.
- Chciałbym… Nie wiem od czego zacząć – zacząłem niezręcznie.
Uśmiechnął się tylko widząc moje zakłopotanie.
- Podaj mi swoją dłoń – jego głos był stanowczy lecz uprzejmy.
Zrobiłem to czując się jak uczniak złapany  na pisaniu ściągi. Wciąż nie byłem pewny jak się zachowywać właściwie w towarzystwie tego jegomościa.
- Widzę, że masz wielki talent i wspaniały intelekt.
Mój szacunek do niego wzrastał cały czas. Poznanie się na charakterze osoby po zaledwie trzech minutach znajomości wymaga prawdziwej maestrii i doświadczenia.
- Przeważnie nie jesteś jednak doceniany. Ludzie nie dostrzegają cię. Zaczynasz być tym zmęczony i tracisz motywację. Ocean twego losu jest niespokojny przed nadejściem sztormu. Mewy krzyczą przenikliwie, syreny kuszą żeglarzy a ich statki osiadają na mieliźnie. Galery tracą załadunek, porty zostały opanowane przez obce floty. Jesteś Odysem lecz nie możesz wrócić do swej Itaki, jej już nie ma. Twa przyszłość tonie w morskich odmętach.
Z przerażeniem i fascynacją słuchałem jego słów.
- Pan to wszystko odczytał z mojej dłoni? – spytałem nieśmiało.
- Czy naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytał łagodnie, rozbawienie malowało się w jego czarnych oczach.
- Czy pan wie kiedy dokładnie to wszystko się wydarzy? Można to jakoś odwrócić?
- I to są dobre pytania – poklepał mnie lekko po policzku. - Nie chcę wypowiadać się na temat odległej przyszłości, gdyż jest ona delikatna i nie warto z nią eksperymentować. Moja rada dla ciebie jest prosta. Carpe diem (chwytaj dzień), mój drogi. Carpe diem, póki jeszcze możesz.
***
Tego wieczoru Adam nie wrócił do domu.
Zamiast tego pojawił się w barze. Oczywiście nie był to lokal, w którym mogłoby się dziać coś niestosownego. Jeszcze się tak nisko nie stoczył.
W rogu sali pląsały dwie pary radośnie ignorując rytm piosenki. Na środku tymczasem tańczyła młoda, co najwyżej dwudziestoletnia dziewczyna. Stanowiła niezwykle absorbujące zjawisko. Miała w sobie młodość i witalność, którą zapewne starci już niedługo, w pierwszej pracy z pierwszym dzieckiem. Póki co jednak było w niej coś magnetycznego mimo pospolitych rysów twarzy.
Przypatrzmy się jednak temu kto siedzi przy jednym ze stoików. Nasz student dziwnie się czuł w tym miejscu, które z braku doświadczania, postrzegał jako świątynię rozpusty i młodości. W swojej białej koszuli i czarnych spodniach, bardziej niż kiedykolwiek przypominał zagubionego prymusa, który urwał się ze szkolnej akademii. Sączył napój z minimalną ilością alkoholu i przypatrywał się innym.
Powstawszy pod wpływem impulsu, podszedł do samotnej dziewczyny. Pierwsze co zwróciło jego uwagę to ta rozkoszna asymetryczność. Jedno jej oko było położone o kilka milimetrów wyżej od drugiego, to samo tyczyło się brwi. Przemknęło mu przez myśl, iż ta urocza cecha może dotyczyć również innych części jej ciała. I ruszyli razem w tan i nie sposób było nie patrzeć się na nich. Zniknęła gdzieś jego niedzisiejszość i młodzieńcza nieporadność. Został zwykły chłopiec ze zwykłą dziewczyną. Wirowały jej piękne nogi wraz z błękitną spódniczką. Jasne długie włosy w świetle reflektorów zdawały się być białe. Zawrót i po elipsie falistej, jeden obrót za drugim. Jasna głowa, czarna głowa. Biała koszula, czarny sweterek. Czarne spodnie, białe podkolanówki. I obrót i co raz szybciej. Piruet. Piruet. Piruet. Koniec piosenki, muzyka ucichła a oni lekko zdyszani idą razem do stolika.
***
Tydzień później ledwie pamięta ten przedziwny wieczór i poranek w obcym łóżku. Po niebotycznie długich poszukiwaniach  jakimś cudem znalazł pracę niekolidującą z zajęciami. Powoli wszystko wraca do normy. Inni studenci są okropni, zajęcia nudne, pracaw laboratorium wyczerpująca a dziekanat przerażający jak nigdy dotąd.
Miesiąc później stoją przed nim znajome kształtne łydki i błagalnie patrzą na niego wodnistymi asymetrycznie ułożonymi oczyma. Jest zły na samego siebie, na życie, na studia, na społeczeństwo i zarząd uczelni. Gdy później wybiera mebelki do pokoju dziecinnego, kłócąc się o odcienie błękitu, nagle przypominają mu się tonące galery i sztormy.
„W taki wieczór w kawiarni szumiącej radośnie
Każesz dać bombę piwa albo lemoniady.
Ach, nie jest się poważnym w siedemnastej wiośnie,
Tam, gdzie cień lip zielonych kryje promenady”* (*Arthur Rimbaud)
Julia Darnia


Czy pieniądze są najważniejszą sprawą człowieka?

            Ilu ludzi tyle racji – tak się mówi, a ja powiedziałabym: ilu ludzi tyle priorytetów. Dla jednych mamona, to wyznacznik życia i luksusu, dla innych jedynie dodatek. Jak nietrudno zauważyć, na postawione pytanie nie można odpowiedzieć jednoznacznie.
        Na co dzień spotykamy wiele osób, które żyją w luksusie lub do niego dążą. Nie mają innych celów oprócz wzbogacania się. Nie martwią się kolejnym dniem. Mogą zaspokoić niemal każdą swoją zachciankę. Nie mają problemów na tle finansowym, przez co inni mogą im zazdrościć.
Grupą ludzi, którzy żyją na wysokim poziomie, są niektórzy celebryci. Możemy ich oglądać w telewizji, Internecie czy gazetach. Są powszechnie podziwiani i rozpoznawani. Mają wielkie majątki i często się nimi chwalą. Dla nich pieniądze, to najważniejsza sprawa  w życiu.
Kolejnym przykładem są biznesmeni, lekarze, prawnicy czy geodeci. Ludzi ci pracują w zawodach dobrze płatnych, które umożliwiają im życie w luksusie. Doszli do tego przez swoją ciężką pracę, samozaparcie i wiedzę zdobywaną przez lata.
 Niektóry jednak obrali ścieżkę krętactwa, układów, znajomości i oszustw. Życie tych osób wydaje się o wiele bardziej kolorowe niż życie „przeciętnego Kowalskiego”.
Ale, czy naprawdę jest tak różowo?
Wiele postaci z literatury pokazało nam, że pieniądze to nie wszystko. Przykładami są: Judasz, Ebenezer Scrooge z „Opowieści wigilijnej”, czy Midas z mitologii greckiej. Judasz przez chciwość, wydał na śmierć swojego Przyjaciela i Mistrza. Otrzymał za to zapłatę, ale wraz z nią pojawiły się wyrzuty sumienia tak silne, że życie zakończył samobójstwem. Scrooge dopiero po swojej przemianie zobaczył, że pieniądze nie są drogą do szczęścia. Midas przez swoją manię bogactwa wycierpiał wiele.
Nie tylko literatura pokazuje nam, że pieniądze to nie wszystko. Wielu ludzi, którzy wpadli  w pułapkę wzbogacania się, gdy już doszli do celu, odkryli, że są całkowicie samotni. Nie mają przy sobie prawdziwych przyjaciół, tylko osoby czatujące na ich majątek. Nie umieją się cieszyć życiem i pięknem małych rzeczy.
Oczywiście nie można zapomnieć o tych, którzy niezależnie od swojej sytuacji materialnej nie zaślepiają się żądzą pieniądza, lecz budują swoje szczęście na relacjach z ludźmi. Potrafią się dzielić i sprawia im to radość. Są pogodni i nie potrzebują ogromnego bogactwa do spędzenia szczęśliwie życia.
Moim zdaniem nie są najważniejszą sprawą w życiu człowieka. Po dokładnym przeanalizowaniu przykładów które podałam, uważam, że kierowanie się w życiu wyłącznie pieniędzmi nie prowadzi do pełnego szczęścia. Są ważniejsze priorytety, która mogą przynieść o wiele większe owoce. Każdy kieruje swoim życiem jak chce. Ja nie będę kierowała się miłością do pieniądza.


Monika Kowalczyk


Napoleon II
Roi de Rome (1811-1832)
Opracowała Julia

Po swych zwycięstwach roku 1809 pod Wagramem i Austerlitz Napoleon znajdował się u szczytu sławy i postanowił rozwieść się z dotychczasową małżonką Józefiną, jako iż nie mogła mieć dzieci a stan ich małżeństwa był coraz gorszy. Biografowie i historycy nie są do końca pewni jak ów rozwód wyglądał. Niektórzy piszą, że Napoleon głęboko tego żałował i był rozczarowany zdradami żony, inni, że wprost przeciwnie; kiedy przestała mu być potrzebna i się nią znudził pozbył się jej jak najprędzej. Z całą pewnością pragnął on dziedzica, któremu mógłby przekazać swoje imperium. Ślub z kobietą z ważnego królewskiego rodu potwierdziłby także jego status wśród europejskiej arystokracji. Początkowo chciał poślubić Katarzynę Romanową, ale jako że car Aleksander I, dawał wymijające odpowiedzi, Bonaparte sfrustrowany zaczął rozważać propozycje austriackiego ambasadora księcia Schwarzenbergu i Metternicha. Napoleon pozostał głuchy na ostrzeżenia, iż Maria Ludwika może obudzić złe wspomnienia o ostatniej monarchini, Marii Antoninie (gdyż obie były Austriaczkami, ponadto ostatnia królowa była ciotką przyszłej cesarzowej). Marie Louise nie wiedziała nic o swym przyszłym małżeństwie aż do 7 lutego, miesiąc przed ślubem.
Dziewiętnastoletnia Austriaczka była przerażona pierwszym spotkaniem z starszą od niej o dwadzieścia jeden lat „brutalną bestią”, którą przedstawiała propaganda jej kraju. Ślub kościelny odbył się bez samego pana młodego ( w zastępstwie stawił się wuj Marii Louise arcyksiążę Karol Habsburg). Na głowę Marii Ludwiki została złożona korona wykonana na koronację Józefiny.
Gdy spotkała ona swojego męża w dwa tygodnie później, miała oznajmić mu, że wygląda znacznie lepiej niż na portretach. Jak zwykle nie licząc się z tradycją Bonaparte tego samego dnia miał skonsumować małżeństwo, nie czekając na ceremonię w Paryżu.  Następnego dnia Napoleon powiedział do swojego towarzysza „Jeśli chcesz się ożenić, to tylko z Niemką. Są najlepszymi żonami na świecie, dobre, naiwne i świeże jak róże.” Przez pewien czas listy wymieniane między zainteresowanymi osobami, czyli Marią, Napoleonem, cesarzem Franciszkiem i Klemensem Metternichem, ambasadorem Austrii, który był jednym z głównych pomysłodawców tego ślubu, pełne były uprzejmości i wzajemnych pochwał. Metternich pisał z satysfakcją o zakochanym Napoleonie  i szczęściu córki cesarza.
Marie Louise i Napoleon w Campiegne
Pewne jest jednak, że cały czas najważniejsza w tym wszystkim była polityka (pokazują to choćby późniejsze losy austriackiej arcyksiężniczki, która szybko pogodziła się ze stratą męża). Papież zaakceptował ten ślub wiedząc, że zagrozi przyjaźni francusko-rosyjskiej. Tak też się stało.
Maria Ludwika była posłuszną żoną. Chociaż Bonaparte miał powiedzieć kiedyś, że poślubi tylko łono dla swojego dziedzica to ich stosunki były dobre. Wspomniał też, że wolał ją od Józefiny. Mimo to ich małżeństwo miało też swoje zgrzyty. Kilkakrotnie cesarz Francuzów stwierdził, że była zbyt cicha i płochliwa mimo, że generalnie był zadowolony z jej pobożności i prostoty. Ponadto wciąż utrzymywał zażyłe kontakty z Józefiną i nazywał ja swoją najważniejszą przyjaciółką, co bolało Marię. Nie interesowała się polityką ale wiadomo, że starała się jak najbardziej ocieplić wizerunek jej ojca w oczach męża.
W końcu zaszła w ciążę. Napoleon był niezmiernie szczęśliwy. W owym czasie nie doszło do większych komplikacji. Jak pisała do ojca „Czuje się dobrze. Nie potrzebuję zbytniej pomocy i dbam o siebie sama na tyle na ile pozwalają mi okropne zalecenia moich lekarzy”.  Jednak poród młodej cesarzowej był bardzo ciężki i w pewnej chwili chirurg Dubois, który przyjmował dziecko, zapytał Napoleona, kogo ma ratować – kobietę czy dziecko. Napoleon powiedział: „Niech pan myśli tylko o matce”. Noworodek był duży, co spowodowało komplikacje. O ósmej rano 20 marca 1811, 101 strzałów armatnich obwieściło Paryżanom narodziny następcy tronu.
Taki jest początek bohatera tej historii. Urodził się, omal nie przyprawiając o śmierć arcyksiężniczki, był najbardziej oczekiwanym dzieckiem w Europie. Słynny artysta zaprojektował mu kołyskę w złocie i perłach, w kolebce dostał tytuł Króla Rzymu, pół świata oglądało go na portretach i później pocztówkach jako noworodka na rękach ojca, niemowlę w ramionach matki, małego chłopczyka, który zasnął w bibliotece z głową na rodzicielskich kolanach. Do końca życia Napoleon II będzie wspominał i idealizował te trzy lata spędzone wraz z rodzicami.

Ochrzczono go w czerwcu w Katedrze Notre Dame w Paryżu.  Karl Filip, książę Schwarzenbergu i ambasador Austrii, tak opisał chrzest:
„(…)cały ceremoniał był piękny i robił wrażenie. Gdy cesarz wziął dziecię z rąk jego szlachetnej matki i uniósł je dwukrotnie by pokazać je zgromadzonej gawiedzi [tym samym złamał tradycję, podobnie jak  na koronacji] ludzie zaczęli wiwatować i klaskać. Na zwykle beznamiętnej twarzy monarchy widoczna była niezwykła satysfakcja jaką czerpał z tego uroczystego momentu.”
Pierwszą edukację młody król Rzymu otrzymał pod bacznym okiem guwernantki hrabiny de Montesquiou. Już od małego uczono go sztuki wysławiania się. Wiadomo, że do jego pacierza dołączyła ona słowa „Boże natchnij tatusia, tak by zaprowadził pokój dla Francji.” Jednak Napoleon już szykował się do kolejnej wojny.
Jako długo wyczekiwany syn, mały Roi de Rome był oczkiem w głowie swojego ojca. Cesarz spędzał wiele czasu na zabawie z synkiem.  Podczas oficjalnych uroczystości, rewii czy też gali, dziecko zawsze towarzyszyło cesarzowi. Jego obecność, nawet w formie symbolicznej, Bonaparte odbierał zawsze jako dobrą wróżbę. Gdy w noc poprzedzającą bitwę pod Borodino do jego sztabu dostarczono najnowszy portret małego króla, jak to chłopiec nazywał samego siebie, jego ojciec odebrał to jako wróżbę zwycięstwa. Nakazał wystawić portret w centralnym punkcie obozowiska, aby wszyscy generałowie, oficerowie i zwykli żołnierze mogli go ujrzeć. Wydarzenie to opisał Tołstoj w „Wojnie i pokoju”. Po Paryżu krążyły liczne anegdotki o przywiązaniu Bonapartego do jego Orlątka, jak go później nazwano.
Był on zdecydowany by jego syn był jak najlepiej przygotowany do objęcia tronu.  Ale gdy mały król miał zaledwie trzy lata Napoleon został pokonany w bitwie narodów pod Lipskiem. Choć mógł zatrzymać swój tron, gdyby zgodził się ograniczyć się tylko do Francji odmówił. Wszystko co posiadał zostało mu odebrane. 6 kwietnia podpisał pamiętny akt abdykacji: “Chcecie pokoju? Cóż, będziecie go mieli.”

Maria Ludwika wciąż cieszyła się popularnością wśród poddanych, zdaniem niektórych historyków przy odrobinie szczęścia mogła zostać królową regentką. Jak pisał książę Metternich, który niejednokrotnie będzie pojawiać się w dalszej historii księcia Reichstadtu: „Okazuje się że, cesarzowa ma bardzo silne poparcie, zwłaszcza wśród armii. Żołnierze wydają się pragnąć przywrócenia dynastii napoleońskiej.”
O chłopca dopominały się różne strony. Należy wspomnieć choćby o Lucjanie Bonaparte, który pozostawał w Londynie. Jeszcze przed upadkiem swego słynnego krewnego poinformował Metternicha, że jedni z najważniejszych ludzi Francji chcieli, by obalił Napoleona i wychował jego syna na przyszłego króla. Jednakże Lucjan nie mógł odważyć się na taki czyn bez aktywnego wsparcia Austrii, czego rzecz jasna ambasador  odmówił.
Sadzono wtedy jeszcze, że arcyksiążę Franciszek nie pozwoli na powrót Burbonów i zostawi tron dla swego wnuka co Napoleon próbował wyperswadować przez swoich zwolenników. Franciszek odmówił jednak jakiejkolwiek władzy rodzinie Bonaparte. W liście do Metternicha pisał, że skoro jego córka została już odseparowana od męża to powinna wraz z dzieckiem wrócić na rodzinny dwór.
Tymczasem Napoleon został zesłany na Elbę, gdzie jak sam twierdził miał oddać się chemii, matematyce i innym naukom, którymi pasjonował się w młodości. Jak powiedział „Nie będzie tu tak źle. Sto razy bardziej wole żyć spokojnie na tej wyspie niż rządzić Francją dalece słabszą, niż ta, którą stworzyłem.” Swojej obstawie oznajmił: „Skończyłem swoją grę. Służcie Burbonom z takim samym oddaniem z jakim mi służyliście.”  Nie należy jednak traktować owych słów zbyt poważnie, w końcu wszyscy znamy dalszy ciąg tej historii. Żonie poradził w liście powrót do ojca, na co była ona przygotowana i bez jego rady. Dopiero później zorientował się, że mógł to rozegrać inaczej.
Powitanie powracającej do domu Marii Ludwiki było entuzjastyczne. Ludzie z zaciekawieniem oglądali ją i słynne dziecko. Szybko jednak zaczęła się krytyka. Mówiono, że się „zepsuła” i „przestała być Austriaczką”. Była cesarzowa ubierała się zdaniem wiedeńczyków zbyt teatralnie, jedzenie, które jadała było zbyt francuskie, a akcent zupełnie nieniemiecki. Opowiadano, że wciąż opłakiwała utracony tron i męża. Gdy wybrała się do sanatoryjnego miasteczka we Włoszech, towarzyszem jej został jednooki Adam von Neipperg, oddelegowany tam zresztą przez Matternicha głównie po to, aby ją obserwować. Prowadził ożywioną korespondencję z Franciszkiem i przyszłym kanclerzem, opisywał szczegółowo działania Marii Ludwiki i jej stosunek do Napoleona. Wtedy też Maria dostała kilka listów od Napoleona, w których prosił o jej przybycie wraz z synem. Wiadomo, że nie wiedział on co dokładnie dzieje się z byłą cesarzową, która układała sobie życie bez niego.
W kwietniu 1816 roku Maria Ludwika z radością rozpoczęła rządy jako księżna Parmy, tym samym opuszczając syna. Jej wielkim szambelanem, głównodowodzącym armii, ministrem spraw zagranicznych i ministrem spraw wewnętrznych był właśnie Neipperg. Okazał się dobrym politykiem, stanowczym, ale życzliwym, a jego rządy zapewniły mieszkańcom Parmy dobrobyt, a księżnej popularność. W maju 1817 roku w swojej willi w Colorno urodziła mu córkę, Albertynę, potem syna Wilhelma Alberta. Dzieci otrzymały tytuły księcia i księżniczek Montenovo.



Wszystkie te zdarzenia toczyły się jakoby obok życia byłego roi de Rome. Zapewne czuł się porzucony ale jako kilkuletni chłopiec nie miał zbyt wiele do powiedzenia. Jego matka prosiła ojca w listach by zapewnił jej synowi „wikt i opierunek”, chciała by dał mu jakikolwiek tytuł, który silniej połączyłby go z rodem Habsburgów. Biograf sugeruje, że nawet ona zauważała intrygi Metternicha w stosunku do jej syna.  Gdy stało się to o co prosiła, stwierdziła „Teraz wierzę, że zrobiłam wszystko co w mojej mocy dla pokoju w Europie i przyszłości mego dziecka.”
W lutym 1814 roku Napoleon napisał do przyjaciela „Wolę by mojego syna uduszono niż wychowywano go na habsburską modłę.”  Nie mógł zdawać sobie sprawy, że właśnie tak uczony będzie jego jedynak. Wymieniono mu wszystkie książki, tak by nie nosiły pieczęci z napoleońskim orłem.  Stare zabawki odesłano wraz z ulubionymi francuskimi nianiami. Młodemu Napoleonowi nie dano mówić  po francusku i starano się by zapomniał o swojej przeszłości. Pierwsze zadanie zostało wykonane, choć pierwsze listy do matki pisane były po francusku, późniejsze były niemieckie. W wieku dziewięciu lat  musiał pisać wypracowania z rodzaju „Udowodnij w kilku argumentach, że Napoleon Bonaparte zasłużył na swoją klęskę.” Nigdy nie pozwolono mu się spotkać z nikim z bardzo licznej rodziny ze strony ojca, mimo że stryjowie, kuzyni i kuzynki o to zabiegali. Jak zwykle bywa, miało to efekt wręcz przeciwny, zwłaszcza że młodzieniec od najmłodszych lat pokazywał, że ma charakter.
Wiele jest historii, pokazujących buntującego się w wieku dziecięcym czy nastoletnim Napoleona drugiego, teraz zwanego raczej Franzem. Dość często były to działania z rodzaju „Na złość mamie (a w tym przypadku na złość guwernerom) odmrożę sobie uszy”. Zachowały się listy i notatki nauczycieli: pisma do matki z prośbą o zgodę na karę cielesną za niesłanie łóżka, narzekania, że książę nie chce się uczyć, ucieka z lekcji i kompletnie nie wierzy we własne siły, skargi na nieposłuszeństwo, brak szacunku dla krewnych, dworu i etykiety (za co zostawał o chlebie i wodzie), relacje z długich dni, kiedy w apatii leżał w łóżku, odmawiał wstania i pozwalał sobie na najczarniejsze myśli.  A mimo to wszyscy zgadzali się, że był  zdolnym dzieckiem, które jak chciało, to mogło prawie wszystko (co się okazało przez te parę miesięcy dorosłości, jakie mu zostały, kiedy uczył się tego, co chciał, z szaleńczym zapałem, sypiając po 2-3 godziny dziennie. Uwielbiał robić na złość, głównie w rezultacie sobie: wychodzenie na zimno bez płaszcza (bo kazali ubrać), jeżdżenie konno w ulewie (bo odradzali), zapalenie od czasu do czasu cygara (bo niezdrowo i nie wypada) to repertuar zachowań powtarzających się w listach i wspomnieniach ludzi go otaczających.
Żeby lepiej zrozumieć jego zachowanie należy pamiętać w jakim był otoczeniu. Zamknięto go w złotej klateczce i traktowano jak wieczne dziecko. Wyjechał z Wiednia ponoć tylko dwa razy: do odległej o ok. 70 km Bratysławy i do odległego o niecałe 200 km Grazu. Przez całe życie marzył o podróży do Italii, bo o Francji pewnie nawet nie śmiał marzyć. Chciano go wychować dobrze i z troską ale na kogoś nowego: „koniecznym jest, pisze twój nauczyciel do twojej matki, by wszelkie ślady twojej dawnej egzystencji zostały całkowicie zniszczone”. Dopiero gdy skończył piętnaście lat pozwolono mu dowiedzieć się czegoś więcej o ojcu. Dostał wręcz obsesji na jego punkcie, był z niego dumny i chciał mu dorównać za wszelką cenę.
Był zamknięty w sobie. Jak pisali współcześni, był mistrzem w ukrywaniu swoich uczuć i myśli przed rodziną i nauczycielami. Żył w cieniu ojca i nie był pewny co sądzić o matce, która dopiero po śmierci ojczyma napisała mu, że ponownie wyszła za mąż i ma dwójkę innych dzieci. Młody książę jako żywe zagrożenie dla pokoju w Europie żył właściwie w pełnej izolacji od świata, otoczony ludźmi, którzy go pewnie i kochali, ale nie chcieli zrozumieć, jak dziadek, oraz takimi, którzy dość otwarcie go nienawidzili, jak kanclerz Metternich. Otoczony był przez szpicli i starannie dobranych ludzi z dworu jak wnuczki Franciszka.
W ogóle dobry był w podstępach i w udawaniu, najwyraźniej: nawet współcześni mają problem z powiedzeniem, jaki był naprawdę, jak to było z nim i przyjaciółmi, nim i kobietami, nim i cesarzem, nim i ambicjami. Momentami ewidentnie depresyjny, momentami pełen energii, szukający na oślep i za wszelką cenę swojego miejsca, pozbawiony ojca, porzucony przez matkę, po swojemu kochany przez dziadka, usiłował zrobić to, co wydawało się i było, tak naprawdę, niemożliwe: dorównać ojcu i kochać oboje rodziców.
Jego śmierć była dość trywialna ale dobrze oddawała jego charakter. Mimo, że od jakiegoś czasu czuł się gorzej chciał wziąć udział w paradzie wojskowej. Padało, przeziębił się i po długich męczarniach (z lubością opisanych przez biografa) zmarł. W ostatnich chwilach życia miał mówić o ojcu i wyrzucać matce to, że obu ich zostawiła. Zdążyła przyjechać kilka godzin po jego śmierci.
Pogrzebali go w końcu w trzech miejscach, osobno ciało, serce i resztę narządów. Jak to bywa, kiedy umiera ktoś młody, urodziwy i sławny, Europę zalała na moment fala przedstawień sceny jego śmierci i scenek, w których ojciec przyjmuje go w niebie. Napisano o nim sporo jak na postać tak mało znaczącą politycznie. Ale co tu dużo mówić, to jedna z tych staroświeckich historii, które mają swój urok.
Najlepiej jego życie podsumowują słowa jego dziadka, które wypowiedział gdy dowiedział się o śmierci podobno ulubionego wnuka.
„Tak jest najlepiej dla nich obu [ojca i syna]. Dobrze, że umarł. To było bardzo smutne życie.” 





„Samotność jest zrządzeniem losu, czy też świadomym wyborem człowieka?”


Opracowała Monika

Większość ludzi, kiedy słyszy słowo „samotność”, ma skojarzenia ze smutkiem, a nawet cierpieniem. Osobiście uważam, że są różne rodzaje samotności i zależnie od tego, jakie jest to odizolowanie: świadome czy zrządzone przez los, taki mam do tego stosunek.
W wielu tekstach przedstawiony jest motyw samotności. W opowiadaniu Gustawa Herlinga-Grudzińskiego pt. „Wieża” przedstawiono losy dwóch mężczyzn – trędowatego Lebbrosa oraz nauczyciela z Turynu. Lebbros został skazany na osamotnienie przez swoją chorobę. Nie czuje się z tym dobrze i tęskni za ludźmi. Często na nich patrzy z zazdrością. Pomimo tego, że znajduje sobie zajęcie, ciągle brakuje mu kontaktów międzyludzkich.
Uważam, że taka samotność, na którą nie mamy wpływu, jest najgorsza i nie życzyłabym jej nikomu.
Jest też samotność, która z wierzchu wydaje się świadomym wyborem, lecz moim zdaniem jest ona bardziej złożona. Przykładem takiej samotności jest Ebnezer Scrooge z „Opowieści wigilijnej”. Wydaje się, że sam zadecydował o swoim odseparowaniu przez zachowanie i okropny stosunek do ludzi. Jednak poznając jego twarde dzieciństwo, można by stwierdzić, że dużo osób poszłoby w jego ślady. Czy więc nie był on po części skazany na samotność?
Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że są ludzie, którzy mają wybór. Cokolwiek by nie wybrali, to będzie ich decyzja, więc na nic nie są skazani. Ja wybrałam drogę samotną wśród ludzi. Nie czuję się źle, ponieważ jest to samotność, z której w każdej chwili mogę zrezygnować. Mogę powiedzieć, że moje odizolowanie jest zupełnie różne od tego, które przedstawione jest w literaturze.
Moim zdaniem człowiek ma wpływ na swoje życie i na to, czy jest samotny, czy otoczony szczerymi ludźmi. Musze jednak zgodzić się z tym, że są sytuacje, na które nie mamy wpływu i zostajemy sami pomimo, że wcale tego nie chcemy. Uważam jednak, że patrząc ogólnie na całe życie, a nie na pojedyncze sytuacje, samotność jest świadomym wyborem człowieka.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga